Puchar pamiątkowy wystawiony przez jeden z antykwariatów w Niemczech wypatrzony na serwisie aukcyjnym ebay.
Przyjazd do Gdańska
Do Gdańska przybyłem 2 maja 1940 roku. Był to transport robotników skierowany tu na przymusowe roboty. Mój transport załadowali Niemcy w Bydgoszczy. Przewieziono nas do Pruszcza Gdańskiego, gdzie zostaliśmy wyładowani z pociągu na dworzec. Okoliczni gospodarze niemieccy przychodzili tam i wybierali sobie robotników jak bydło na targowisku do prac w polu i innych przy gospodarstwie.
Wieczorem pozostało nas 15 mężczyzn. Tego dnia wieczorem przyjechał przedstawiciel mleczarni z Gdańska ? Wrzeszcza i zabrał pozostałe 15 osób. Przywiózł nas do Wrzeszcza na ul. Grunwaldzka 243. Ulokowano nas w pomieszczeniach przy stajni, w której mieściło się 22 sztuki koni należących do mleczarni. W dniu 3 maja dano nam wolne na rozlokowanie się. W dniu 4 maja zaprowadzono wszystkich na teren mleczarni przy ul. Grunwaldzkiej 135. Tam rozdzieleni zostaliśmy do stałej pracy. Mnie przydzielono do transportu przy rozwożeniu mleka po sklepach. Tam też pracowałem do chwili oswobodzenia przez Armię Radziecką 26 marca 1945 roku.
Oswobodzenie
Gdańsk, Sopot i Gdynia zaatakowane zostały przez armię Polsko ? Radziecką w marcu 1945 roku z kierunku Kartuz. W lasach w okolicy Gdyni, Orłowa, Sopotu, Oliwy i Wrzeszcza napotkali na duży opór wojsk niemieckich. Dopiero 21 marca przerwano front w Orłowie do morza. Tam tez zdobywanie Trójmiasta zostało rozdzielone na dwa kierunki. Z jednej strony uderzono na Gdynię, z drugiej Sopot i Gdańsk. Główne walki toczyły się w pasie nadmorskim. Wojska stacjonujące w lasach zmuszone były wycofać się, bez większych walk. W dniu 22 marca zdobyto Sopot, a 24 marca Oliwę. Tego dnia wojska radzieckie były już na ul. Pomorskiej, a ja jeszcze musiałem dostarczyć mleko do Oliwy. Najdalej udało mi się dojechać do obecnej ul. Armii Radzieckiej (dziś Opata Rybińskiego - red.). Sklepy były już pozamykane, ale otrzymaliśmy polecenie rozwozić mleko potrzebne dla kobiet mających dzieci. Do Gdańska i Wrzeszcza rozwoziliśmy mleko jeszcze 25 marca z zapasów które zgromadziła mleczarnia.
Na wale kolejowym z Wrzeszcze do Brętowa zorganizowali Niemcy silny opór. Dopiero od strony lotniska (dziś Zaspa - red.) w 26 marca Armia Radziecka zajęła ul. Kościuszki we Wrzeszczu. W ten sposób oswobodzona została także mleczarnia przy ul. Grunwaldzkiej 135, gdzie w ogromnych piwnicach przebywaliśmy wraz z cywilną ludnością niemiecką. Do mleczarni weszły wojska radzieckie w dniu 26 marca o godzinie 12. Był to też moment mojego oswobodzenia od okupanta i przymusowej pracy.
Wysadzony przez wojska niemieckie wiadukt kolejowy - ul. Wita Stwosza
Głowne walki wyzwoleńcze toczyły się w okolicach Nowego Portu i Gdańska. Wraz z kilkoma kolegami udaliśmy się więc w kierunku oswobodzonej już Oliwy. Na ulicy Polanki żołnierze Armii Radzieckiej gromadzili Polaków w celu odwiezienia tych, którzy chcą wracać do domów w głębi Polski. Kierowano chętnych do Kartuz, bo tam kursowały już pociągi do kraju. Pierwszą noc po przybyciu na ul. Polanki spędziliśmy na łące pod gołym niebem. Następną noc przespaliśmy w Oliwie w lesie przy ul. Spacerowej, gdzie obecnie znajduje się Trójmiejski Park Krajobrazowy. Na trzecią noc przeprowadzono nas do Hali Sportowej przy ul. Polanki, obok parku. Tam mieliśmy czekać na transport do Kartuz.
Radziecka Komendantura Wojenna a następnie siedziba polskiego burmistrza Oliwy - ul. Obrońców Westerplatte 34
Wraz z moimi kolegami: Franciszkiem Kuszem, Zygmuntem Jackiewiczem i Kazimierzem Jędrykiewiczem, postanowiliśmy nie wracać w rodzinne strony, lecz pozostać w Trójmieście. Grupą 6 ? cio osobową, bo dołączyli jeszcze do nas Ob. Wojanowski (Jan Wojnarski? ? red.) i Wiganowski, udaliśmy się na ul. Obrońców Westerplatte 34 w Oliwie, gdzie stacjonował Komendant Wojenny Armii Radzieckiej. Zwróciliśmy się do niego o zgodę na rozpoczęcie prac przy odbudowie Miasta Oliwa. Komendant przyjął nas z radością. Chwilowo odstąpił nam werandę przy gmachu zajmowanym przez nich. Było to pierwsze prowizoryczne biuro Urzędu Miejskiego, z którego rozpoczęliśmy prace nad odbudową miasta. Otrzymaliśmy także pisma polsko ? radzieckie jako pełnomocnicy Polskości w Oliwie. Powoli zaczęli dołączać do nas inni Polacy.
Prace w oswobodzonej Oliwie
Pierwszą czynnością, jaka zajęliśmy się było zebranie niemieckich kobiet w celu pochowania poległych Niemców. W samym Parku Oliwskim znajdowało się ok. 40 trupów niemieckich. W zamian za pracę kobiety niemieckie i my także otrzymywaliśmy od wojska radzieckiego po 1 bochenku chleba. Codziennie więc przychodziły do pracy niemieckie kobiety, z których organizowaliśmy brygady robocze pod komendą jednego z Polaków. Polacy ci musieli zdawać codziennie raporty, które tereny zostały już uprzątnięte.
Pierwsza uruchomiona po wojnie oliwska piekarnia - al. Grunwaldzka 504
Kolejną naszą czynnością było uruchomienie własnej piekarni przy ul. Grunwaldzkiej 504. Pierwszą pracą piekarską kierował dawny właściciel piekarni Ob. Petke pochodzenia polskiego. Mąkę dostarczało nam wojsko radzieckie. W ten sposób mieliśmy już własny chleb. Kolejną czynnością na polecenie Komendanta Wojennego było oczyszczenie ulic. Wiele z nich nie było przejezdnych.
Radziecka Komendantura Wojenna - al. Grunwaldzka 515
Po kilku dniach Komenda Wojenna przeniosła się na ul. Grunwaldzką nr 515, pozostawiając do naszej dyspozycji cały budynek.
W dniu 7 kwietnia przejechali przedstawiciele Milicji Obywatelskiej zajmując dom przy ul. Kaprów, gdzie urzędują do chwili obecnej (Komistariat Policji - Kaprów 14 - red). Po kilku dniach naszej pracy udało się nam odszukać ludzi, którzy pracowali przy instalacjach wodociągowych. Oliwa pobierała wodę z Doliny Radości po własnym ciśnieniem. Najpierw powstała brygada do zabezpieczenia wszystkich domów w Oliwie, a w szczególności domów zburzonych. Tak więc chodziliśmy dom po domu zakręcając krany z wodą. W ten sposób już 14 dni po oswobodzeniu miasto Oliwa posiadało własną wodę.
Kartki żywnościowe wydane przez Tymczasowy Zarząd Miejski w Oliwie
zbiory Mirosława Piskorskiego
Kolejną nasza akcją było zorganizowanie prowizorycznego szpitala. Odnaleźliśmy lekarza niemieckiego, miał 84 lata. Po opróżnieniu kilku mieszkań i ustawieniu łóżek uruchomiliśmy tymczasowy szpital. Była to instytucja w tym czasie niezbędna, gdyż oczekujących pomocy lekarskiej było dużo. Po pewnym czasie zgłosił się lekarz polski Ob. Czerwiński, który podjął się pracy w tym prowizorycznym szpitalu.
ul. Obrońców Westerplatte 34
W dniu 18 kwietnia 1945 r. przeniosłem się z dość mocno prosperującego Urzędu Miejskiego w Oliwie do pracy w Milicji Obywatelskiej. Tam zatrudniony byłem do 30 października 1945 r. Od 1 listopada zacząłem pracę w nowo powstałej Gdańskiej Spółdzielni Spożywców. Od roku 1955 przeniosłem się do pracy w Pracowni Konserwacji Zabytków o tam zatrudniony byłem do 15 czerwca 1978 roku, do przejścia na emeryturę.
Władysław Janura
Gdańsk 8 marca 1985
Był taki czas, kiedy Oliwa była miastem. To właśnie wtedy Pan Otto Grimmer, fotograf amator, tworzył unikatowy album zdjęć, który właśnie wypłynął na światło dzienne.
Otto Grimmer lubił fotografować. Zaledwie przez dwa lata ? od 1922 do 1925 roku, zapełnił rodzinny album kompletem dwustu zdjęć. Wygląda na to, że poświęcał swojej pasji cały wolny czas. A miał go niewiele, bo zawodowo pochłaniało go prowadzenie sklepu z bielizną damską w centrum Gdańska. Otto Grimmer był postawnym mężczyzną w średnim wieku i okularach. Wiemy to, bo w albumie znajduje się jego autoportret z aparatem.
Nasz bohater mieszkał przy Kronprinzenallee 1, czyli dzisiejszej Wita Stwosza, w okazałej willi, którą otrzymał w prezencie od rodziców. Tuż przed wojną Otto opuścił Gdańsk i wyjechał do Szwajcarii. Co ciekawe, dom nie został sprzedany, lecz opiekowała się nim do 1945 roku ciotka jednej z pokojówek. W spisie mieszkańców z 1942 roku Otto nadal widnieje jako właściciel.
Co sprawiło, że oliwska rodzina kupców bieliźnianych musiała opuścić Wolne Miasto Gdańsk? Może niewygodne wówczas dla władzy poglądy polityczne? Może pochodzenie?
- Otto Grimmer mógł być Żydem. W latach trzydziestych miasto opuściło miasto prawie trzydzieści tysięcy mieszkańców wyznania Mojżeszowego. To był wówczas główny nurt emigracji ? mówi badacz dziejów gdańskich żydów Mieczysław Abramowicz. ? Żeby mieć pewność trzeba by jednak zaglądnąć do spisu gdańskiej gminy żydowskiej.
Według Tomasza Struga, gospodarza portalu StaraOliwa.pl, nawet jeżeli Grimmer nie należał do gminy, na co wskazuje wiele zdjęć z okolic kościoła ewangelickiego, to jego rodzina mogła mieć żydowskie korzenie. To zaś wystarczyło, aby niepokoić się o swoją przyszłość. To że nie przynależał do gminy mogło zaś pomóc mu uratować majątek. Gdyby był żydem, to prawdopodobnie straciłby majątek jak rodzina Prinz, której kamienica stała przy dzisiejszej ul. Stary Rynek Oliwski 21 ? tam gdzie do lat 90. XX wieku funkcjonowała kawiarnia Kon ? Tiki.
W pierwszej połowie lat dwudziestych nikt z Grimmerów nie myślał jednak jeszcze o wyjeździe. Głowa rodziny szalała z aparatem po domu ? dzięki czemu w albumie znalazła się spora kolekcja wnętrz mieszczańskich z tamtego okresu, na wakacjach i ? co najcenniejsze, po miasteczku.
Oliwa była bowiem wówczas zupełnie inna niż dzisiaj. Na zdjęciach oglądamy niezabudowane parcele, domy, które nie istnieją od ponad pół wieku, czy ratusz. Bo druga połowa lat dwudziestych to okres, kiedy dzisiejsza dzielnica gdańska była samodzielnym miastem. Posiadającym własne szkoły, skomunikowanym z Gdańskiem pociągami i tramwajem i posiadającym dzielnice - Jelitkowo (Glettkau), Żabiankę (Poggenkrug) oraz Konradshammer, czyli dzisiejsze Przymorze. Oliwa posiadała kanalizację, własny dom zdrojowy w Jelitkowie, gazownię a nawet wybudowany w 1910 roku ratusz, który obsługiwał ponad 14 tysięcy mieszkańców.
W czasie kiedy Otto robił swoje zdjęcia, burmistrzem Oliwy był Herbert Creutzburg. Oliwska gmina przejęła właśnie na własność pałac opatów i przypałacowy park, z którym nie wiedziano co zrobić. Creutzburg nie był dobrym gospodarzem. Za jego kadencji stanęły inwestycje a kasa miasteczka świeciła pustkami.
- Herbert Creutzberg oraz niejaki Raube za pieniądze z gminnej kasy i z oszczędności mieszkańców oliwy, zgromadzonych w tutejszej Sparkasse, prowadzili ryzykowne transakcje handlowe, przez które zdefraudowali ? astronomiczną w tamtych czasach sumę czterystu tysięcy guldenów. To właśnie przez to Oliwa stała się w 1926 roku częścią Gdańska, który wykupił jej długi ? opowiada Tomasz Strug. ? Paradoksalnie to, że album Grimmera pokrywa się czasowo z rządami Creutzburga, ma dodatkową wartość. Są to bowiem ostatnie zdjęcia Oliwy, która jeszcze była miastem.
Bartosz Gondek
31X2008
?OLIVA, Georgstr. 24? - artykuł z czasopisma 30dninr 7/8(33/34) lipiec/sierpień 2001
|
![]() |
Nie ma cienia wątpliwości: adres odsyła do tego domu nieopodal placu targowego, na którym przetrwała niewielka biała tabliczka z czarnymi, dziś lekko zblakłymi cyframi. Rainhold Bahl, malarz z akademickim wykształceniem, nie był arcymistrzem swojej sztuki. Uczył się u Wilhelma Stryowskiego i w berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dobrym zwyczajem tamtego czasu studia uzupełnił podróżą po Włoszech i Francji. Był porządnym wyrobnikiem pędzla i palety, który nie stronił od przyjmowania zamówień na prace, podejmował się konserwacji obrazów i udzielał lekcji malarstwa, o czym informuje w swoim anonsie. Namalował tylko kilka portretów, więc zamówień nie było tak wiele, chyba, że zleceniodawcy ponad własne wizerunki przedkładali jego gdańskie scenki i pejzaże. |
Prawie czterdzieści lat był nauczycielem przedmiotów artystycznych w Miejskiej Szkole Rzemieślniczej przy Wielkich Młynach, z czego może wynikać, że dorabiał na utrzymanie lub, po prostu, potrzebowałpretekstu, by z belferską regularnością wychodzić z pracowni, przecież trochę na uboczu, i młodym ludziom opowiadać o kontrastach barw, płynności linii na rysunku czy świetle na obrazie, które umiejętnie użyte zmienia kontury przedmiotów, klimat wnętrza, a nawet ciężką perspektywę ulicy.
Biografowie i historycy nazywają Bahla malarzem motywów gdańskich. Rzeczywiście, wszystko, co po nim zostało wyrosł z tego miasta, które po swojemu budował pędzlem i farbami na płótnie i dykcie. W niedużej sali na drugim piętrze Muzeum Narodowego tam, gdzie wisi gdańskie malarstwo XIX czątków XX wieku, są czetry jego obrazy. Na dwóch jest Żuraw. Na tym młodszym, z 1943roku, ujęty szerzej, nawet z kawałkiem cyplaWyspy Spichrzów, na starszym z kilkoma kamienicami Długiego Pobrzeża. I zasadnicza różnica klimatu: późniejszy obraz malowny jest bardziej miękko, bardziej kolorowo i jakby bezkonturowe, wcześniejszy chce oddawać surową monumentalność budowli - jest jaśniejszy, prostszy, a przez to nieco płaski. W muzealnej sali najstarszy jest ?Wieczór na tarasie", namalowany w 1901 roku, gdy Bahl miał trzydzieści dwa lata. Można powiedzieć, że prawie nie ma na nim architektury, choć wyraźnie widać, że to przecież miejska ulica w chwili, gdy zapadł zmrok. Ale domy, stojące w zwartym szeregu, zamieniają się w ciemne, ciężkie, choć łagodnie spływające od góry kotary, wśród których przeziera okno tarasu, rozświetlone dwoma kulistymi lampionami. W tej odrobinie blasku majaczy jakaś postać. W muzeum obok obrazów Bahla wiszą obrazy innych malarzy tamtego czasu: Urtnowsłtiego,Hellingratha i Bendrata. Płótna Bahla są bardziej stonowane, czułe na cienie, wrażliwe. | ![]() akwarela,papier, 16 x 24 cm (w świetle oprawy) sygn. l.d.: Bahl/Cannes.95 |
Kościółek św. Jakuba - grafika W. Buxensteina na skalę między ciemnością i jasnością, malowane tak, jakby artysta nie próbował niczego dodawać do zastanej rzeczywistości. Być może bardziej ufał dziewiętnastowiecznej solidności niż dwudziestowiecznym nowinkom. Ale ostateczne wrażenie jest takie: ci inni chcieli malować potęgę murów i malowali ją ostro i zdecydowanie, a Bahl nawet w korytarzu uilcy widział wnętrze, w którym się mieszka.
To wrażenie utwierdzają reprodukcje zaginionych obrazów. Są, niestety, czarno-biale, więc trochę ślepe. Przedstawiają prace namalowane w 1943 roku, może w jednej serii z ?Żurawiem od strony Motławy", który wisi w muzeum, bo tam na sygnaturze widnieje ta sama data. Chlebnicka, Piwna, Karpia i kolejny, tym razem podmiejski taras... Znów delikatne światło, płynna - może bardziej niż kiedyś - łagodność. I detale: kataryniarz na Karpiej, pies przy nogach siedzącej na tarasie, czy anachroniczne postaci i zaprzęg na Chlebnickiej.
Jest rok 1943. Pod Stalingradem odwrócony został kierunek europejskiej nawałnicy, która od tej chwili ze wschodu przetoczy się na zachód. Bahl ma już siedemdziesiąt cztery lata. Więc może przeczucie, że trzeba przechować ukochane miasto jako impresję, chwilową grę odcieni i półtonów, pełną szczegółów z innej epoki.
Na stole w pokoju, którego okna wychodzą na byłą Kronprinzalle leży obraz, a konserwator w świetle bezcieniowej lampy, z lupą w ręku, wykonuje rutynowe oględziny.
![]() |
Sygnatura nie budzi wątpliwości: z lekka kanciaste litery, tylko wersaliki, układają się w znany napis ?Rainhołd Bahl Danzig Oliva". I widok na płótnie typowy: ulica Mariacka z trudną do pomylenia wieżą Domu Przyrodników Tym razem w sygnaturze nie ma daty. Nie wiadomo wiec. kiedy obraz opuścił pracownie przy Georgstrasse 24 którą od tego miejsca dzieli niewiele. Może było to w jakąś wrześniową sobotę, w piętnastym lub szesnastym roku. Nauczyciel rysunku i malarstwa Bahl, siwiejący pan pod pięćdziesiątkę (wydłużona twarz, zaczesany do góry, co odsłaniało jego coraz wyższe czoło, z białą przyciętą brodą i wąsami) był zadowolony z transakcji. Wyszedł z domu i skręcił w lewo, a na pierwszym skrzyżowaniu w prawo. Stąd już widział niedawno wzniesioną kamienicę przy Kronprinzalle. Wszedł na pierwsze piętro. Tu był zaproszony przez znajomego nauczyciela, a może miejscowego pastora. |
Usiedli przy kawie od Neumanna. Była wojna, ta pierwsza, ale gdzieś daleko. W ?Schwabental" podawali jeszcze karpie z własnego stawu, a od Hinzmanna z Oliwskiego Dworu roznosili zamówione piwo i wino za opłatą jednej marki. W pewnej chwili Bahl podszedł do komody i wziął do ręki broszurę o Oliwie, ale przeglądając nic nie powiedział powiedział grafikach Buxensteina i Zerratha.
Nie pochwalił się nawet swoim anonsem. Kiedy wyszli na balkon, nie widzieli jeszcze dorodnych lip, które rosną przy Wita Stwosza, ani wieży kościoła przy Leśnej. To wszystko będzie później. Jeśli rozmawiali o wojnie, to pewnie darowali sobie narzekanie na drożyznę i niedostatki. W piętnastym Bahl mógł się zastanawiać, co są warte akwarele, którymi Berthold Hellingrath ozdobił dyplom honorowego obywatela wręczony feldmarszałkowi Mackensenowi, a w szesnastym pastor mógł się podśmiewać z nowinki, jaką szykowali katolicy: na Boże Narodzenie w kościele poklasztornym miało działać elektryczne oświetlenie.
Ale nieważne są słowa, które padają w tym bladym obrazie wyobraźni. Ważne jest, że za sprawą tabliczki na ścianie i okolicznościowej broszury obaj panowie uczestniczą w przedziwnej jedności miejsca i czasu: to wszysto
wydarzyło się lub mogło się wydarzyć w tym zakątku. Bez poczucia takiej jedności nie można być naprawdę u siebie.
fotografie współczesnej Oliwy: Tomasz Strug
Podziękowania dla redakcji za udostępnienie artykułu.
Poniżej kilka wyjatków z listów czytelników:
[?] Wspaniałe było to, że kiedy jechaliśmy z rodzicami, w niedzielę, na wiosnę, lato czy jesień, linią nr 2 z Wrzeszcza do ul. Abrahama i następnie przy zakładzie wodociągowym, w rodzinnych stronach mojej matki, przechodziliśmy przez las. Potem czas upływał nam na dyskusji przy kawie czy iść do Doliny Szwabego czy Doliny Radości. I wtedy obierałam już dokładną drogę do Doliny Radości, gdyż właśnie moja największą miłością były małpy i szopy. Przed żubrem, którego pokazuje obrazek, miałam respekt. Za to kaczki na stawie mogłam, z ogrodu i domku leśniczego, obserwować godzinami. Dzieliłam się nawet z nimi i łabędziami kawałkiem ciasta. Dla jeleni i dzików zbierałam zawsze kasztany i żołędzie. Przy wybiegu dla wilków przechodziłam niezbyt chętnie, i właśnie niedawno opowiadałam mojemu mężowi o ucieczce wilków, która wywoływała zdenerwowanie nie tylko u naszych dzieci. (?) [?] ?Cieszyłam się, kiedy widziałam małe zdjęcie z Doliny Radości. Pokazywało ono stado byków i bizonów, które swego czasu Pan Pikuritz (Sopot) ofiarował Towarzystwu Dzikich Ogrodów. Kiedy myślę o tym, jak ten miły, mały, dziki ogród się narodził to się uśmiecham. I tak się stało, mój mąż rozmawiał także z Panem Kamin, dzierżawcą domku leśniczego Doliny Radości, że to on powinien zadbać o ogrodzenie terenu, by zwierzyna płowna mogła swobodnie poruszać się jak na wolności. Pan Kamin szybko uświadomił sobie, że to tylko korzyść dla niego, gdyż było to atrakcją dla wielu turystów. Z casem powiększało się pogłowie dziczyzny. Doszła do tego parka danieli, która się szybko zaaklimatyzowała. Wrocławskie Zoo ufundowało dwa wilki (które później uciekły, poniewać stróże zostawili otwartą bramę). Niektóre z dzikich zwierząt również omal nie pouciekały. Pan Nadleśniczy Nikolai i generał Feldkeller oraz Oliwa, sprzyjały mojemu mężowi w pięknej, pouczającej pracy. To wszystko działo się dawno temu, mój mąż, Otto Petruß, dyrektor Fabryki Wagonów Gdańsk, zmarł w 1935 r. w ojczyźnie. Czy Ekscelencja Feldkeller i nadleśniczy Nikolai są jeszcze przy życiu, nie wiem. Oni mogliby potwierdzić moje wypowiedzi. W każdym razie Towarzystwo Dzikich Ogrodów zostało założone, zatrudniało i opłacało strażników, których głównym zadaniem było karmienie zwierząt oraz pilnowanie wybiegu i ogrodzenia. Gdy z mężem i synem jechaliśmy do Doliny Radości, brałam zawsze ze sobą przysmaki. Kiedy bizon nefryt (mój mąż zawsze chciał mieć żubra, ale tego nie było łatwo zdobyć) daleko w swojej zagrodzie bawił się i ja zawołałam ?Jacki, Jacki, Galopp?. Wydawał wtedy z siebie głęboki chrząkający dźwięk i galopował do mnie a potem brał buraki i ziemniaki. Swoim czarnym pyskiem i nie mniej czarnym językiem jadł z mojej dłoni. [?] Szczególnie miło wspominam wspaniałe wypady szkolne i wycieczki do niezwykle popularnego domku leśniczego Doliny Radości. Nie było wtedy prawie żadnej klasy, która by nie miała wycieczki do Doliny Radości. W latach 1928-1934 uczęszczałem do szkoły chłopięcej i w każdej klasie, raz w roku, mieliśmy wycieczkę do domku leśniczego Doliny Radości. Jedna z nich zapadła mi w pamięci szczególnie głęboko. Było to, jak sądzę, w zimę 1933/34. Syn właściciela znanej w Gdańsku firmy spedycyjnej Laubrinus na ul. Rzeźnickiej uczęszczał również do naszej szkoły. Od niego wynajęliśmy na naszą szkolną wycieczkę dwa piękne konie, które były pielęgnowane przez woźnicę. Około 15 sanek powiązanych ze sobą jedna za drugą jechało z wielkim ?halo? przez Oliwę aż do Doliny Radości. Po drodze niektórzy urządzali sobie bitwę na śnieżki. W gospodzie dostaliśmy na wzmocnienie i rozgrzanie placki ziemniaczane, ciepłe mleko lub poncz. Jeszcze żyje kilku ówczesnych klasowych druhów, którzy przeżyli tą wspaniałą wyprawę.? Tłumaczenie: Stella Wawrzyniak
My staliśmy z zachwytem przy małpach i karmiliśmy je orzechami ziemnymi lub chlebem, który wzięliśmy ze sobą na długą drogę wraz ze sporą porcją ciasta.?
Czytałam pewnego wieczoru gazetę, w której było napisane, że w gdańskiej rzeźni i oborze parka zwierzyny płowej zostanie sprzedana w drodze licytacji. Wiem, że żyły wcześniej w Parku Kuźniczki we Wrzeszczu. Pokazałam to mojemu mężowi, który natychmiast powiedział: ?Muszę porozmawiać z osobami z Organizacji Ochrony Dzikich Zwierząt, nie może tak być, że te biedne zwierzęta, zostaną przez kogoś kupione i zabite tylko po to, by sprzedać ich mięso.?
ze zbiorów Piotra Leżyńskiego
ze zbiorów Piotra Leżyńskiego
Zima 1927/28. Ze zbiorów Piotra Leżyńskiego
Talerz z gospody w leśniczówce
Fragment:
Tulla i ja, kiedy między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem nasze rodziny wybrały się na spacer do Lasu Oliwskiego, rozglądaliśmy się za Eddim Amselem, ale on bawił gdzieś indziej, nie było go w Dolinie Radości. Piliśmy tam kawę z mlekiem i jedliśmy placki ziemniaczane pod jelenimi rogami. W zwierzyńcu niewiele się działo, gdyż przy mroźnej pogodzie małpy trzymano w ciepłej piwnicy leśniczówki. Nie powinniśmy byli zabierać Harrasa. Ale mój ojciec, stolarz, powiedział: ? Pies musi się wybiegać.
Dolina Radości była ulubionym celem wycieczek. Dojechaliśmy dwójką do przystanku Pokojowa (ul. Abrahama) i poszliśmy przez las, między czerwono oznakowanymi drzewami, aż otworzyła się przed nami dolina ukazując leśniczówkę i zwierzyniec. Mój ojciec jako stolarz nie mógł spojrzeć na dorodne drzewo, czy to buk, czy sosnę, nie szacując jego użytkowej wartości w metrach sześciennych. Dlatego moja matka, uważająca przyrodę, a więc i drzewa, przede wszystkim za ozdobę świata, była w złym humorze, który przeszedł jej dopiero przy plackach ziemniaczanych i kawie z mlekiem.
ze zbiorów Piotra Leżyńskiego
Zanim pan Kamin zdąży wyjawić, że to wrocławskie Zoo podarowało zwierzyńcowi w Dolinie Radości oba wilki, wychodzimy z Harrasem na dwór. Koło Jacka, bizona. Wokół zamarzniętego stawu. Kasztany i żołędzie dla dzików. Krótkie oszczekanie lisów. Wybieg dla wilków okratowany. Harras skamieniały. Wilki za żelaznymi prętami bez wytchnienia. Dłuższy krok niż u Harrasa. Za to podpiersie nie tak głęboko wykształcone, brak zaznaczonej bruzdy czołowej, oczy osadzone skośnie, mniejsze, bardziej osłonięte. Głowa w sumie bardziej masywna, tułów beczkowaty, niższy w kłębie niż u Harrasa, sierść twardowłosa, jasnoszara, czarno podpalana na żółtym podszerstku. Harras skamle ochryple. Wilki kłusują bez wytchnienia. Pewnego dnia dozorca zapomni zamknąć kratę... Śnieg z jodeł spada płatami. Wilki za prętami na moment nieruchomieją: sześcioro oczu, wargi drżą. Po trzykroć marszczą się grzbiety nosów. Oddech paruje z pysków. Szare wilki ? czarny owczarek. Czerń jako rezultat konsekwentnej hodowli. Przesycenie komórek pigmentowych od Perkuna przez Sentę i Pluta po Harrasa z młyna Luizy daje naszemu psu twardowłosa, niepodpalaną, wolną od nalotów i znakowań czerń. I już mój ojciec gwiżdże, a August Pokriefke klaszcze w dłonie. Rodzina Tulli i moi rodzice stoją w zimowych paltach przed leśniczówką. Wilki kłusujące bez wytchnienia zostają w tyle. Lecz dla nas i dla Harrasa niedzielny spacer jeszcze się nie kończy. Każdy czuje w ustach smak placków ziemniaczanych.
Tyle o tym miejscu pisze noblista z Wrzeszcza.
Po wojnie w budynku znalazło swoją siedziebę Nadleśnictwo Oliwa. Obecnie znajdują się tam mieszkania prywatne.
Tomasz Strug
W 1896 roku leśnik Hubert Danz, opiekujący się Doliną Radości, postanowił pozostawić w ukochanym przez siebie miejscu niezwykłą pamiątkę. 112 lat później na jej ślad natrafili badacze dawnych dziejów Gdańska.
Któżby jeszcze nie znał tej drogi prowadzącej z Oliwy? Przez Dolinę Powagi, wzdłuż Zamku Mormonów, kuźni wodnych i Kleverberg (Vierkleverberg – Wzgórze Konik).
Oliwska kuźnia wodna obchodzi 30 - lecie obudowy i działania w ramach Muzeum Techniki. W piątek odbyło się otwarcie wystawy p.t. "Myśl techniczna w Polsce" oraz prelekcja o historii odbudowy obiektu. Muzeum po długotrwałym remoncie otwarto po raz pierwszy 17 czerwca 1978 roku.
Można tylko żałować, że tak wspaniały zabytek jest niedoceniany w Gdańsku czego dowodem była dość skromna liczba gości przybyłych na uroczystość, mimo ponad 200 wysłanych zaprszeń.
Przez szum wody przebijał się dzwięk muzyki granej na żywo przez zespół "Póżne Popołudnie"
/villa/
Czujnik jakości powietrza - Rada Dzielnicy Oliwa
Wiesz o czymś co wydarzyło się w Oliwie? Chcesz żeby wszyscy się o tym dowiedzieli? Napisz o tym!
+48 790 019 088
+48 533 665 966
redakcja@staraoliwa.pl
Chcesz pisać o dzisiejszej Oliwie lub jej historii?
www.staraoliwa.pl jest dla Ciebie!
Mar 16, 2011 11811 Historia
Lis 03, 2009 4104 Aktualności
Wrz 04, 2013 5433 Aktualności
Paź 13, 2014 11792 Aktualności
Gru 31, 2014 4383 Aktualności
Mar 20, 2016 4592 Historia
Paź 06, 2016 3787 Video
Informujemy, że tworząc i administrując niniejszą stroną internetową używamy technologii służących do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu analizowania ruchu na stronach i w Internecie. Realizując rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych informujemy, że administratorami Pani/Pana danych jest firma Aglomera z siedzibą zarejestrowaną przy ul. Orkana 6 w Gdańsku - Oliwie oraz podmioty, z którymi została zawarta umowa powierzenia danych osobowych.
Mowa o danych osobowych, takich jak: imię (nazwa), adres e-mail, adres IP urządzenia, adres URL żądania, nazwa domeny, identyfikator urządzenia, typ przeglądarki, język przeglądarki, liczba kliknięć, ilość czasu spędzonego na poszczególnych stronach, data i godzina korzystania z serwisu, typ i wersja systemu operacyjnego, rozdzielczość ekranu, dane zbierane w dziennikach serwera, a także inne podobne informacje i dane zapisywane w plikach cookies.
Mogą to być także inne dane, o ile zostały dobrowolnie podane przez Użytkownika w związku z korzystaniem z wybranych usług naszego serwisu (np. korespondencja za pomocą formularzy kontaktowych): udział w konkursach i plebiscytach itp.): adres poczty elektronicznej, numer telefonu, imię, nazwisko, adres poczty tradycyjnej.
Wyrażenie zgody jest dobrowolne. Jeśli nie wyrażasz zgody, kliknij przycisk „Nie wyrażam zgody”. Klikając przycisk „Wyrażam zgodę” zgadzasz się na postanowienia zawarte powyżej. W każdym momencie możesz edytować Twoje preferencje w zakresie udzielonej zgody lub ją wycofać.