Pȯźniej parterowy budyneczek tej pijalni przerobiono na zakład krawiecki aż w końcu jego rozebrano. Zwłaszcza w dni targowe było tam rojno jak w ulu. Zawsze coś igrzyskowego się tam działo. Raz jeden drugiemu wylał piwo na twarz albo się obsłużył piwem innego bywalca. A ponieważ w Oliwie nie było areny ani sali widowiskowej z ciekawymi imprezami, to można było bardzo ciekawe "igrzyska" zobaczyć i to z bliska - nawet z pierwszego rzędu.
Było to gdzieś około roku 1962. Patrzymy a szykuje się rozrȯba. Nasz dobrze znany krajan i sąsiad Jȯzef Komkowski z ul. Kościerskiej 2 wdał się w jakąś ciekawą konwersacje, ktȯrej zakończenie ustalono na pięści. Przeciwnikiem był jakiś nieznany nam z widzenia parobek ze wsi, ktȯrego określiliśmy jako Kaszub.
Na arenę wyznaczono część powierzchni bruku ul. Cystersȯw, tuż zaraz przy Domu Zarazy z zegarem słonecznym. Była to przestrzeń odcięta od dawnej ul. Armii Polskiej a zarazem, co bardzo ważne, zaciszna. Szkoda, że przy murze po lewej stronie brak było ławeczek dla młodych widzȯw, lecz na stojąco też można było kibicować. Walki trwały najcześciej bardzo krȯtko i zakończone ponownie przy kufelku taniego piwa często rozrzedzonego wodą dla lepszego zysku.
Dom Zarazy fot. własne z 2019 roku
Nasz "pupil" był o dwie głowy mniejszy od Kaszuba i chyba z wyglądu na bardziej upojonego oliwskim piwem. Na oko nie miał szans, lecz walkę podjął honorowo. Jego styl walki bardzo odbiegał od walki znanego polskiego boksera Kuleja, zaczął obrywać i to zdrowo. Raz tak dostał w nos, że zaczał on jemu krwawić.
Nam, oliwskim kibicom, zrobiło się bardzo jego żal. No a pewna przegrana naszego "pupila" byłaby plamą na oliwskim honorze. Wtedy podjęliśmy akcję ratunkową i zaszliśmy Kaszuba od tyłu. Gdy ten już był pewny swego zwycięstwa i łajał naszego "pupila", to podstawiliśmy mu nogę. Ten upadł do tyłu na bruk a wtedy nasz "ulubieniec" tak Kaszubowi wlał, że podjął on sromotną ucieczkę w kierunku mostu koło oliwskiego młyna.
My oczywiście gwiżdżąc biegliśmy za nim w pewnej odległości, aby na nas się nie zemścił. Ach, jak nasze serca radowały się z powodu uratowania podwȯrkowego Krajana. Piszę z dużej litery, bo dla nas Oliwiakȯw pojęcie krajan było czymś więcej. Było to zobowiązanie pomȯc drugiemu Oliwiakowi.
Tzw. oliwska arena z lat 60-tych XX wieku . fot. własne z 2019 roku
Ach gdyby Gołota miał takich kibicȯw, to dziś byłby na pewno byłym mistrzem świata wagi ciężkiej. Choć w tym przypadku nie wyobrażam sobie w jaki sposȯb moglibyśmy w akcji ratunkowej wtargnąć na ring podczas jego walki.
Na Oliwiakach można polegać jak na Zawiszy Czarnym i myślę, że dotyczy to też obecnych czasȯw.
To takie przypomnienie dawnych oliwskich czasȯw i zasad dla obecnej, młodej generacji Starej Oliwy. Oczywiście nie życzę im takich „przyjemności“ oglądania walk w okolicy Domu Zarazy lub gdziekolwiek indziej.
Bogdan Gołuński
Hamburg